czyźnie, czemu niema latarni, jak się nazywa, skąd i dokąd idzie... Ponieważ badany nie odpowiadał, wtrącono go w środek kolumny i przymuszono do marszu pospołu z nią. Zaledwie oddalili się z tego miejsca o kilkadziesiąt kroków, kiedy książę usłyszał obok siebie szept jednego żołnierza do drugiego w najczystszej mazurskiej mowie:
— Północek psiadusza za pasem, a ty się uganiaj po dziurach, łap włóczykijów...
— Spać się chce, że to nosem się podpierasz, nie — ganiaj!
— Wyśpisz się jeszcze, aby jeno za rzekę a dopaść barłogu...
— Cichajta! W szeregach nie mamrotać!
— Ale!
— Wyście zaś, chłopcy, z jakich okolic? — rzekł książę z niechcenia a głośno.
Wrażenie tych słów było tak mocne, że kolumna bez rozkazu stanęła. Sam srogi dowódca zmieszał szyk i wlazł w środek oddziału.
— Polak? — mówił z ogromnym marsem na dwudziestoletniej twarzy, gdy błysnęła latarnia i mógł zajrzeć brańcowi w oczy.
— A Polak.
— Nazwisko?
— Na cóż to waści potrzebne?
— Pytam się! Nazwisko?
— Nie powiem nazwiska.
— Co tu waćpan robisz sam jeden na ulicach Werony?
— Szedłem na schadzkę z Julią Capuletti środ-
Strona:PL Stefan Żeromski - Popioły 01.djvu/276
Ta strona została uwierzytelniona.