drego Blüchera od fahnjunkra uczył, jak ślepo słuchać rozkazu, jak szyk sprawiać i jak wojsko wieść do batalii. Ba, żonę mam Niemkę! Kondotyer! Szuka chleba i awantur. Niema hańby, którejby mi nie zadali. Wiem, że zedrą ze mnie ostatni strzęp dobrego imienia. Nie oszczędzili mi nawet ostatniego postrzału, zarzutu zdrady. Wszystko, co czynię, toć to za pruskie talary. Ale niech-że tam! Niech się Chadzkiewicz wygada! Towarzysze niedoli...
»...la compagnia malvagia e scempia
Con la qual tu cadrai in questa valle
Che tutta ingrata, tutta matta ed empia
Si fara contra te...«
jak Dante wygnany pisał tu właśnie, w tej samej Weronie.
— Pogardzić.
— Ale i z drugiej strony, mości książę, rozkosz to niemała wystawać pod drzwiami francuskich potentatów, włóczyć się po cudzych schodach, wyżebrywać dla żołnierza swego żołd, buty, odzież byle jaką, prawo do walki i prawo do śmierci. Rozkosz to nie byle jaka z poszeptów o słabostkach dyrektorów paryskich i cisalpińskich poznawać swe drogi, ścieżki sekretne i przełazy. Tamtędy, własnymi sposoby iść bez tchu i odpoczynku, dniem i nocą, między tysiącem zgryzot. Nie wyspać się i nie dojeść, a żywić się i konsolować nadzieją. Toż mogłem pójść w łaski króla pruskiego w służbę taką, czy inną. Ostatnie gniazdo, Pierzchowiec, sprzedałem. Już teraz żołnierski chleb jeno został, taki sam, jako i ojcu. Kondotyer! Jedź,