skiemu ostatniej, najgłębszej calizny swych myśli, lecz nagle zamilkł. Ujrzał w jego twarzy zimne, żelazne upojenie, w oczach siłę rozumu, którego rozwinięć niepodobna było ogarnąć, ani odeprzeć, a w ściśniętych ustach lodowaty połysk czynu. Przeszedłszy tedy tam i z powrotem po izbie, wziął kapelusz i pożegnał przyjaciela uściskiem dłoni.
Gdy wyszedł na ulicę, deszcz zmieszany ze śniegiem ćwiczyć go zaczął po twarzy i zalał oczy. Książę owinął się w płaszcz, kapelusz nasunął na czoło i biegł ciemnemi ulicami. W piersiach jego szerzyła się owa cudna w swej mocy i szerokości rana, z której, niby krople krwi, sączyły się westchnienia. Szedł krokiem coraz bardziej przyśpieszonym, zaciskał pięście i mamrotał do siebie jakieś wyrazy urwane, które się w jęk głuchy, w zduszone łkanie przelewały.
Strona:PL Stefan Żeromski - Popioły 01.djvu/308
Ta strona została uwierzytelniona.