Strona:PL Stefan Żeromski - Popioły 01.djvu/324

Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie mówić?
— Nie mów!
— A to mi ty powiedz, poco tu siedzisz?
— Nie mów! Zobaczysz, że nie będziesz żałował. Nieraz ci się odwdzięczę.
— Powiedz, poco tu siedzisz?
— No, tak siedzę, i koniec. Jak się zmęczę w kuchni, przy praniu, to tego... To przyjdę tu i odpoczywam sobie.
— A to nie możesz odpoczywać w ogrodzie? Nie tutaj, między tarkami?
— No, a cóż ci to przeszkadza, albo komu? Tu mię nikt nie widzi, a tam zaraz która z dziewek zobaczy i woła a to do obory, a to do piekarni...
Rafał umilkł. Stał jakiś czas u wejścia, rozglądając się. Po chwili usiadł obok siostry na ławce. Srokosze kuły dokoła swe metaliczne piosenki, z trwogą odpędzając natrętnych ludzi od gniazd skrytych w gąszczu pod kwiatami. Trznadle zanosiły się od gminnych melodyi. Dwa pospolite, białe motyle unosiły się w przestrzeni, jak gdyby skrzydlate płatki kwiatu. Po pewnym czasie Zofka podniosła się i, nie powiedziawszy słowa, wybiegła. Rafał został jeszcze długo, leniwie wyciągnięty. Kilka godzin przeszło, a on nie wiedział o tem wcale. Zdawało mu się jak przez sen, że jest w Wygnance. Zapomniał się i zbłąkał w puszczy dawnych marzeń. Byłby przysiągł, że dolatujący do ucha łoskot — to echo Urysiowego kilofa, że słychać wołanie Michcika...
Kiedy spostrzegł się i schwytał na uczynku tak niecnego próżniactwa, co prędzej wyszedł i ruszył