się, ale nie wiedział nic o sobie. W malaryjnej półwiedzy siedział na posłaniu i patrzał przed siebie. W czołach i barkach biretu, w narożnikowych szczególniej kątach ujrzał tłok artylerzystów, mocujących się, jakby w czasie ćwiczeń gimnastycznych. Żołnierze wielkiego wzrostu przełazili przez wierzchołki przedpiersia i tu, rażeni śmiertelnie wyciorami, drągami, bagnetem darli się do armat. Gintułt nie mógł pojąć, co to za ludzie. Widział w blaskach ognia ich niskie czarne kapelusze z białą obwódką, białe z ciemnemi potrzebami mundury, szerokie, czerwone pasy, ciemne spodnie i czarne kamasze.
— Gułaje! Bij, zabij! — wrzeszczał obok niego jakiś podoficer, pędząc naprzód z bagnetem.
— Regiment Pranza Guilãy... — myślał książę, rozumiejąc teraz dopiero, co się dzieje.
Tymczasem już wszystkie armaty były opanowane. Infanterya austryacka, prowadzona do szturmu przez pułkownika Ridt von Latterman, pchała się ze wszech stron na okopy. Olbrzymi kanonier austryacki w ciemnopiaskowym mundurze obuchem młota wbijał bretnal w zapał granatnika... Ale jednocześnie przez wąską szyję szańca krokiem żelaznym a cichym nie wbiegła, lecz zaiste wskoczyła jak pantera kompania grenadyerów polskich. Książę zerwał się ze swego miejsca, znalazł szpadę i biegł do szeregu. Szerokie bagnety werznęły się w Austryaków. Zwarty zastęp przebił najbliższych napastników. Ale wdzierały się nowe ich szeregi. Zawrzała bitwa nie na bagnety już, lecz na kolby. Rozwścieczona garść sięgnęła po gardziel wroga. Zarzuceni w ciemność przez wierzch szańca,
Strona:PL Stefan Żeromski - Popioły 01.djvu/348
Ta strona została uwierzytelniona.