czone bagnety i luty, rzygającą z ran krwią zlane piersi i gęby, wyszczerzone zębce, wywalone, straszliwe oczy. Krwawe szpony wszczepiły się w czyjeś włosy... Nowy blask! Własna szpada cała jak piorun! Czerwieni się i cieknie gorący ogień krwi. Nowy cios... Po rękojeść! Dłonie, palce kurczowo chwytają idącego za nogi z głębi trzęsawiska. Zduszone rzężenie gardzieli, bełkot ust w błocie. Trzask trzcin. Ktoś ucieka. Szczęk kolby o czaszkę i cichy płacz. W samym kanale Payolo zapaśnicy siepali się pierś w pierś, dusili się wzajem za gardła i spychali na wieki do, jam śmierci. Coraz już rzadziej, ale coraz wyraźniej rozdzierały ciemności gromy nieludzkich ryków i krzyki zemsty.
Dopiero nade dniem wycieczka była odepchnięta na całej linii. Grenadyerowie wlekli ze sobą gromadę niewolnika, schwytanego w szuwarach. Książę stapiany w bagnie plątał się między ludźmi, dźwigając głowę ciężką, jak kowadło. Mróz go przenikał od stóp do głów. Nogi się gięły. Ledwo widząc drogę i przedmioty, zawlókł się rano do swej w mieście izby i nieprzytomny zgoła upadł na łóżko.
Spał teraz jak drewno, pogrążony w potach, dreszczach i ciemności. Gdy się kiedy niekiedy ocknął, znajdował przy wezgłowiu proste, gliniane naczynie z winem rozcieńczonem wodą. Nachylała się ku niemu ohydna twarz lichwiarza, który mu pożyczał pieniędzy. Był to Żyd z twarzą mantuańską, popielato czarną. Książę widział w półśnie, że lichwiarz przeszukuje kieszenie jego płaszcza, że przewraca w tualetce, gdzie nic cennego nie było. Bawił się tym widokiem. Byleby
Strona:PL Stefan Żeromski - Popioły 01.djvu/350
Ta strona została uwierzytelniona.