— Ja, kochanku... Ja mieszkam tutaj, w Warszawie.
— A w Nieporęcicach któż gospodaruje?
Jarzymski uśmiechnął się smętnie i dmuchnął w palce.
— Jakto?
— Niema, braciszku! Poszły Nieporęcice...
— Bój się Boga!
— A no...
— Cóż ty mówisz... Taki majątek!
— Prawdę mówię.
— No, a jednakowoż stać cię na taki ekwipaż.
— A widzisz.
— Jakże sobie dajesz radę?
— Ekwipaż mam i dom prowadzę. Żyje się w świecie, moje dziecko sandomierskie. Wiesz co?... szkoda, że ty jesteś tym jakimś tam sekretarzem. To tak głupio brzmi, że aż abominacya bierze. Ale to się odrobi, będę w tem.
Powóz wjechał w obszerny dziedziniec i zatrzymał się przed lustrzanemi drzwiami parterowego domu. Wybiegł służący w liberyi i pomógł panom wysiąść. Za chwilę znalazł się Rafał w mieszkaniu dość obszernem, a urządzonem w sposób nieco dziwny. Obok mebli wykwintnych stały tam graty najpospolitsze. Nie były to salony mieszkalnego domu, lecz męskie, kawalerskie pokoje. Niektóre z nich były brudne, jak numery zajazdu. Dopiero w kilku ostatnich, które wychodziły na puste place, słychać było zgiełk rozmów czy swarów.
Jarzymski ujął Rafała pod rękę i prowadził tam
Strona:PL Stefan Żeromski - Popioły 02.djvu/026
Ta strona została uwierzytelniona.