Byli to Litwini, synowie obywatelscy, przecierający się w Warszawie. Zasiedli we czterech do stolika i, gdy dano kartę, Rafał, zaczerwieniony po same uszy, odezwał się: po czemu grają? Jarzymski rzekł z niedbałością:
— Jak tu zwykle — po dusiu, a zakłady po trzy na partye.
Rafał miał przy sobie kilkanaście dukatów, które mu z rozkazu księcia wręczył kamerdyner, jako ratę przyszłej pensyi sekretarskiej. Wstyd nie pozwalał wstać od stolika, a zimne poty biły na czoło, gdy myślał o straszliwej cenie kart.
Jarzymski nachylił się i szepnął mu do ucha:
— Nie turbuj się o pieniądze. Płacę za ciebie. Po chwili znowu mu szepnął:
— Graj śmiało.
Ale Rafał i bez zachęty odzyskiwał już spokój i pewność siebie. Z samego procesu gry wiało na niego dawno, dawno zapomniane upojenie. Jakoby dźwięki muzyczne, przypominające ubiegłą młodość i złączone z nią szczęście, działał ten wist. Machinalnie rzucając, biorąc, tasując karty, przebiegał marzeniem, które o bycie swym nic zgoła nie wie, rozległe chwile ubiegłych zdarzeń. Uczucia, pogrzebane w ziemi, dźwigały się ze swoich łożysk, i grunt drżał wokoło. Dziwnym kaprysem losu szalenie szła mu karta. Nie zastanawiał się ani sekundy nad żadną kombinacyą, nie wiedział nic o tem, co robi, a wykonywał wszystko przepysznie, jakby za dyktandem szatana. Litwinkowie grali wciąż obojętnie, ale twarze ich były coraz bardziej sztywne, i oczy coraz silniej przymglone. Jarzymski śmiał się niekiedy, niedbale gwarzył o Sandomierszczyźnie, o szlach-
Strona:PL Stefan Żeromski - Popioły 02.djvu/029
Ta strona została uwierzytelniona.