Strona:PL Stefan Żeromski - Popioły 02.djvu/033

Ta strona została uwierzytelniona.

Wszyscy ostrzyżeni byli à ta Titus, albo à la Caracalla, Większość była w towarzyskim kostyumie. Ci ludzie dobrego wychowania, dziedzice wielkich dostatków, spadkobiercy historycznych imion, śpiewali i krzyczeli jak opętani. Skoro tylko drzwi się otwarły, barczysty wąsal olbrzymiego wzrostu przywitał wchodzących tubalnym głosem:
— Kto śmie?
A po chwili, ujrzawszy Jarzymskiego, miotał weń krzykliwe słowa:
— Z kim tu wchodzisz, starosto przemyski?
— Z przyjacielem, mości odźwierny! — odparował Jarzymski równie wrzaskliwie i prezentował Rafała wszystkim:
— Kolega mój i najbliższy przyjaciel, Olbromski, dziedzic z Sandomierskiego.
— Z Sandomierskiego... — mruknął wąsaty.
— Prosimy... — ozwał się jeden głos w tłumie.
Rafał wiódł po zgromadzeniu ogniste oko, jak gdyby szukał, kogo ma chwycić za gardło, i dopiero po chwili zlekka skłonił się wszystkim. Krzyki na chwilę umilkły. Ktoś niezręcznie zakaszlał, inny usunął się krzesłem. Znalazły się dwa miejsca przy stole.
— Mówimy tu — wołał do Jarzymskiego przez stół ów wąsal, którego zwano rotmistrzem — o Stasiu Woysiatyczu, co to pragnął wejść do najpierwszego towarzystwa, przybywszy wprost z Kobrynia...
— A trafił na zebranie niby masonów.. — przerwał mu młody blondynek, mielący już językiem — a te farmazony zaczęły go wodzić po piwnicach... Kazali mu — che-che — dotykać z nabożeństwem głów ka-