Strona:PL Stefan Żeromski - Popioły 02.djvu/043

Ta strona została uwierzytelniona.

— A no...
— Wiedz-że o tem, że tamto jest buda, o której się nawet nie mówi. Dobre to sobie jest dla stangretów, lokajstwa, łyków i wszelkiej gawiedzi z miasta. Nigdy się z tem nie odzywaj, że chcesz to widzieć, bobyś się finalnie skompromitował. No i mnie przy tej okazyi. Idziemy na thèâtre de sociètè, do Radziwiłowskiego pałacu...
— Ależ dobrze! Nie wiem o niczem...
— Trzeba, żebyś wiedział, skoro jesteś między ludźmi, należącymi do socyety. I tam chodzi wprawdzie banda Sołtykowska i Sapieżyńska dla pokazania na złość nam swej polakieryi, ale główny kontyngens widzów — to motłoch. Uważasz?
— Jeszcze jak!
Wlekli się środkiem ulicy, skręcali za drugimi z zaułka w zaułek, utykając w dolach i kałużach. Idący przodem śpiewali jakąś pieśń awanturniczą. Rafał, już w klubie zamroczony, na powietrzu tracił coraz więcej władzę w nogach i rękach. Gdyby nie Jarzymski, runąłby był w pierwszą lepszą kałużę. Długo nie wiedział wcale, gdzie jest. Dopiero wprowadzony na schody, wiodące do sali teatralnej, przyszedł nieco do siebie. Banda tłoczyła się przy drzwiach zamkniętych, usiłując wejść, chociaż już pierwsza komedyjka Dorat’a p. t: »La feinte par amour« miała się ku końcowi. Kiedy Rafał za innymi wtłoczył się do sali, spostrzegł, że była pełna po brzegi. Znalazłszy się na parterze, w sąsiedztwie lóż, zajętych przez damy, towarzysze wyprawy przycichli i uspokoili się. Wejście ich zwróciło uwagę wszystkich. Spostrzeżono wyrazy ich twarzy i we wszyst-