skosztował owego napoju i znalazł, że jest dobry nad wszelki wyraz. Wypił do dna.
Zaledwie zgasił świecę, uczuł się znowu w mocy niezwyciężonego wstrętu. Nie były to wspomnienia, gdyż te pieściły go raczej i władały nim jeszcze, nie były wyrzuty sumienia, tylko nieznośne, przemierzłe uczucie obecności złego.
Zamykał oczy, poczynał myśleć o czem innem, budował plany na przyszłość, nerwowo grał w karty, wykonywał w marzeniu bohaterskie napady w gronie elegantów pierwszej wody, gdy oto nagle zjawiła się na jego piersiach ohydna głowa. To było właśnie samo, w osobie swojej — złe. Coś, jak głównonóg-ośmiornica z kostnemi ssawkami, potworne, bez kształtu, zimne, oślizgłe, opasujące. Nie dawało się odtrącić, ani zedrzeć z piersi. Zimny pot osiadł kroplami na czole pełnem ołowiu, a na duszy owa tajemnicza zmaza, której żadna z potęg nie mogła zniweczyć. Gdy ciężki sen zawarł powieki, i wówczas cierpienie zostało na piersiach. Głowonóg przemienił się w kobiecego trupa, w rozdęte, opuchłe, śliskie i lepkie ciało topielicy. Straszliwe zwłoki oplotły szyję śpiącego grubemi rękoma, wygniłe oczy wlepiły się w jego sen, i dawno struchlałe usta przywarły do jego ust. Słyszał w głębi swej duszy przemierzły podszept miłosny...
Obudził się późno w nocy i usiadł na pościeli, wstrząśnięty czemś obcem, jakby ręką mocnego człowieka. Łzy płynęły z jego oczu, zalewały twarz, łzy, dobywające się z najgłębszego dna duszy. Ale zarazem wylewy ich oczyszczały tajemnicze, podziemne głębie, z których pochodziły. Całe ciało trzęsło się, gdy tak
Strona:PL Stefan Żeromski - Popioły 02.djvu/053
Ta strona została uwierzytelniona.