Wówczas rozległa się pieśń Braci, mówiących po polsku:
»Jedność jest kamień węgielny
I przybytek okazały,
Gdzie Budownik Nieśmiertelny
Żąda od nas wiecznej chwały.
W nim to moralni Mularze,
Wzgardziwszy przesądem świata,
Cnocie stawiają ołtarze,
W cnotliwych uznają Brata...«
Wszyscy stanęli w otworze stołu i podali sobie ręce. Mistrz podał ręce dozorcom, ci braciom służącym, urzędnicy między sobą wszyscy aż do Rafała, najnowszego ucznia. Łokieć prawej ręki każdego łączył się z lewym łokciem sąsiada, a dłoń spoczęła na jego ramieniu. Wszystkie oczy skierowały się ku oczom Mistrza, utopiły w nich i tak na długo zastygły. Jakże dziwnemi stały się te oczy Mistrza katedry! Jakże były wzniosłe, potężne, jakże były silne i wszechobejmujące! Ogromny, straszliwy dreszcz, jak cios zatrząsł całem ciałem Rafała, spadł powoli do jego stóp i, zdało się, jak gdyby wsiąkł w ziemię...