Strona:PL Stefan Żeromski - Popioły 02.djvu/094

Ta strona została uwierzytelniona.



TAM...

W pierwszych dniach lipca pani de With wyjechała z Warszawy na kuracyę do Bardyjowa. Do granicy austryackiej nad Pilicą jechała swymi rozstawnymi końmi, a dalej odbyła podróż dyliżansem pocztowym. Niezwykle krótko zatrzymała się w Krakowie. Co dziwniejsza, powzięła nagłe postanowienie odwiedzenia swych stron macierzystych, Dersławic, dóbr swoich w Sandomierszczyźnie. Ochmistrzyni i pannom służącym kazała czekać na siebie w Krakowie, a sama wczesnym rankiem wyjechała, gdy służące jeszcze spały. Uczyniła to tak niespodziewanie, bez poprzedniego rozważenia sprawy, jak to miała we zwyczaju, że stara Balbisia, ochmistrzyni, która ją wyniańczyła i wychowała, z podziwu wyjść nie mogła. Tymczasem pani de With jechała co prędzej, ale nie w stronę Sandomierza. Suto płaciła pocztylionom od stacyi do stacyi, zmieniała konie i pędziła w tumanach kurzu po urwistych górskich drogach. Gdy w ostatniem miasteczku, którego już w nocy dosięgła, wysiadła przed nędzną żydowską oberżą, była okryta pyłem od stóp do głowy.