posłania. Wyszedł z koleby. Był w jakiemś miejscu nieznanem, w zacisznej dolinie, otoczonej lasami. Patrzał w te miejsca spłoszonemi oczyma. Uczuł katowskie prześladowanie, jakiego dopuszcza się na jego duszy ten obcy widok. I oto nagle rzuciła się na niego rozpacz. Zwalił się na ziemię, zaczął rwać włosy, zdzierać bandaże, targać na sobie szmaty, tarzać się po kamieniach... Zaczął krzyczeć w niebogłosy, byleby nie słyszeć cichego szczęku, melodyjnego poszeptu boleści: Niema... Czaszka jego tłukła się o kamienie, i bujna krew znowu broczyć zaczęła na jasne kwiatuszki hali, którym na słońcu tak dobrze było wysysać przedpołudniową rosę. Głęboki ból w głowie, choć sprawiał ulgę, zagłuszając nieszczęście, opamiętał go i wytrzeźwiał. Przycichło zarówno marzenie, jak wspomnienie... Wstał tedy, związał głowę szmatami, wziął w rękę bunkosz, za pas wetknął nóż. Z pośpiechem wypił wino i zjadł podpłomyk. To uczyniwszy, poszedł przed siebie z zamiarem szukania miejsca, na które spadła Helena. Dziwił się, jakim sposobem nie uczynił tego aż do tej chwili. Szedł wielkiemi krokami, rozwalając po drodze piargi, miażdżąc młode smereki, wbijając w ziemię stopami górskie zioła. Było południe, gdy wyszedł z owej doliny. Skoro stanął u jej wylotu, spostrzegł natychmiast, że jest w bliskości podnóża skały, na której spędził ostatnią noc. Rozgarniając rękoma gałęzie świerków, szedł do podnóża niebotycznej krzesanicy...
Schylał się ku ziemi, ku kwiatom jeszcze w wilgoci pogrążonym. Wszystkie były świeże, soczyste, szczęśliwe... Szukał na nich śladów krwi sercem za-
Strona:PL Stefan Żeromski - Popioły 02.djvu/122
Ta strona została uwierzytelniona.