Strona:PL Stefan Żeromski - Popioły 02.djvu/172

Ta strona została uwierzytelniona.

— Prosiłem, do pioruna! żeby stąd wszyscy wyszli. Chcę zostać sam na sam z przyjacielem. Przynieść mi tu walizę, i wszyscy precz!
Wkrótce Rafał ujrzał bieliznę kolegi rozłożoną na stole
Cedro rzekł:
— Sam nie wiem, co robić... Niepodobna, żeby mój człowiek i furman wiedzieli, że przebierasz się w moje suknie. Chyba zostań w tem, co masz na sobie. Tylko co tchu zmieniaj bieliznę!
Odwrócił się i zaczął pilnować drzwi, a Rafał przebierał się tymczasem. Ohydne, zgniłe gałgany, które miał na sobie, zwinął w kłąb i zatrzymał pod połą kubraka.
— Dawaj tamto! — syknął Cedro. — Sługa wyrzuci...
— Nie!
— Dawaj, to ja sam...
— Nie, to tylko ja sam mogę wyrzucić... — wyszeptał Rafał z uśmiechem krwawego szyderstwa. — To jest moje dotychczasowe życie. Tylko ja sam mogę je odtrącić...
Wstał od stołu i wyszedł na dwór. Obszedłszy karczmisko dookoła, znalazł gnojówkę i rzucił tam swoje wstrętne zawiniątko. Uczyniwszy to, oparł się o mur i w ciągu krótkiego momentu przemyślał bardzo wiele. Czuł wciąż na piersiach swych leżącą zdradę, jak płytę z granitu. Chciał się otrząsnąć i w nadchodzący spokój uwierzyć, ale mógł to uczynić o tyle, o ile chore ramię może udźwignąć bryłę granitu. Ciężko westchnął i wrócił do twarzysza. Ten już zabierał się do dalszej drogi.