— Przedewszystkiem pojedziemy do Tarnowa Tam się przedziergniesz w eleganta pierwszej wody Chodzi tylko o to, żeby służba nic nie wiedziała. Co zaś do ojca, to wierz mi, że przyjmie cię, jak rodzonego syna. Wszakże jesteśmy w kuzynostwie. A zresztą... Rafałku, błagam cię...
Powiedział to głosem dawnym, dziecięcym, sandomierskim.
— Radbym z duszy serca, ale zważ tylko...
— Wszystko rozważam. Przecież mówię ci, że mam swój własny folwark. Tam mieszkam i robię, co mi się żywnie podoba, wróciwszy z Wiednia.
— Wróciwszy z Wiednia... Czy ty stale w Wiedniu mieszkasz?
— Czy stale? Prawie...
— Co tam robisz?
— Co robię?
Przeciągnął się i uśmiechnął z goryczą.
— Robić nic nie robię, ale... staram się...
— O pannę?
— Na szczęście jeszcze nie o pannę. Choć i to wkrótce spadnie na moje barki.
— Jakże to?
— Na teraz, uważasz... staram się o szambelanię...
— Bagatela!
— Ale à propos... Dochodziły nas wieści, że bawisz w Warszawie, że się ocierasz o najlepsze towarzystwo. Ktoś nawet wspominał, że należysz do kompanii z pod Blachy.
— Tak, tak... byłem w Warszawie... Ale to już dawne czasy.
Strona:PL Stefan Żeromski - Popioły 02.djvu/174
Ta strona została uwierzytelniona.