gruncie Spoglądał na gliniane przykopy i dostrzegał jeszcze swe podłe nędzne, plugawe uczucia, łachmany gnojowe. Wzbierał w nim bezprzykładny gniew i bunt. Z całej duszy i ze wszystkich sił szukał winowajcy, ofiary...
Dzielne konie parskały, żwawo i ostro sadząc gościńcem. Kadłuby furmana i lokaja miarowo, sennym ruchem, kołysały się w prawo i w lewo, do taktu z wahaniami pojazdu. W miarę tych ruchów w duszy Rafała tworzyć się poczęły fale myśli tak niestałe, jak nachylenia wolantki, zależne od czegoś z zewnątrz, od byle trącenia do taktu. Płynęły długiemi smugami, jak muzyka niestała, podarta, poszarpana, niepewna minuty, niepewna sekundy.
Oto pola, pola żałobne pod jesień. Zbróździły je już nowe zagony. Żółta, czerwona glina wybija się w nich z pod jałowej szarości piachu, sama bardziej od niego jałowa. Przewracaj, pracowity kmiotku, ten szczery piach i szczery ił, przewracaj do ostatka drewnianą sochą! Zlewaj go potem i łzami, zasypuj chudem ziarnem, odjętem od ust dzieciskom w brudnych gałganach...
W szczerem polu, na ugorze, pasą się dwie krowiny, a obok nich kuca na ziemi pasturka, workiem od deszczu i ziąbu nakryta, podobna zdala do szarej skiby, czy do kamienia polnego. Bose nogi, nagie kolana podwinęła pod się, ręce wtuliła w zanadrze, okryła się wystrzępioną spódniczyną. Grzeje się jak może, to workiem, to płaczem, to piosneczką dziewczyńską:
Oj, da moja, da-da-da!
Oj, da-da-da da moja...