— Albowiem?
— Trepka! żebym ja ci kości nie nadwerężył...
— Może tedy można pana tytułować przynajmniej szwabskim, niemieckim, austryackim hrabią, bo jakże tak bez niczego?... Nie przystoi szlachetce na dwu wioskach w Zachodniej Galicyey być bez tytułu, a cóż dopiero dziedzicowi tylu kluczów!...
— Nie jestem ani niemieckim, ani żadnym innym! Nie jestem wcale hrabią! — zawołał, rumieniąc się dziewiczo. — Wiesz sam dobrze, że to ojciec mój życzył sobie tego tytułu, no więc, przyznasz... musiałem... Ma, czego pragnął.
Trepka spuścił głowę i z podełba świdrował Krzysztofa ironicznie spojrzeniami. Ostra drwina czaiła się w jego wargach zaciśniętych, jakby na zamki zawartych.
— Cóż tak patrzysz? — krzyknął Cedro.
— Patrzę i tyle.
— Nie radzę zbyt długo!
— Postanawiam i ja kupić sobie tytuł austryacki. Cóż u dyaska! Przecież to wiadoma rzecz, że Trepkowie, Nekandy, Toporczyki z Grzegorzewie, ba-ba! Najstarsze w Polszczę nazwisko: za Lechów byli wojewodami!
— Może nie wiesz Rafał, że Rzepicha była Trepczanka z domu?
— A właśnie!
— Oni także świętego Stanisława ze Śmiałym królem zasiekli.
— Kłamstwo!
— I stąd wszyscy są wolteryany... Cóż tak patrzysz?
Strona:PL Stefan Żeromski - Popioły 02.djvu/199
Ta strona została uwierzytelniona.