powodzi. Około tych miejsc woda zwijała się wartkimi, mrówczymi skręty, bez szelestu, bez szmeru, bez głosu. Suche ławice piasku leżały bezwładnemu smugami, jakoby trzewia i połcie, równo rozcięte toporem, a rzucone tutaj na wieczną pastwę czasu. Najlżejszy chwast nie czepiał się ich bezpłodnej nagości.
Słońce ostrymi grotami padało już na rzekę, przestrzeliwszy gęste zarośla. Woda żywa spłonęła barwą ognistą. Tem głębszymi stały się cienie tam, gdzie nie dosięgło słońce. Olchy stanęły nad czarnym zakrętem, jako ściana niezdobyta. Odór czerniejących liści przeniknął powietrze. Rafałowi wydało się, że to tak dziwny zapach ma rosa, białym szronem leżąca na ziemi i liściach...
Wspomnienie czegoś bardzo dawnego — Wygnanki, Wyrw, czy Tarnin, a raczej nie wspomnienie, tylko na nowo przeżyte szczęście straconych na wieki dni dzieciństwa objęło go za szyję, niby ręce siostry, którą jedno i to samo łono wypielęgnowało. Na chwilę oddał się temu uczuciu. Skruszyła się odrętwiałość serca i oczy zaszły łzami ulgi. Z rozkoszą, jakiej zawsze doświadczał na widok nowych miejsc w kraju, z ową rozkoszą nienasyconą, zbliżającą się aż do granic bólu, wlepił oczy i przez łzy patrzał w owe zakręty rzeczne, w dzikie kępy olszowe. Wciągał w piersi wilgotny zapach i nasłuchiwał pierwszy raz od tak dawna, jak z cicha jesienne liście szeleszczą. Z dala z pól, polatał chłodny wietrzyk.
Rafał zatrzymał się w miejscu jak wryty i pierwszy raz od tylu czasów roześmiał sie z głębi, z gruntu duszy do myśli nowej dla niego, nieznanej, jakoby obcy świat.
Strona:PL Stefan Żeromski - Popioły 02.djvu/210
Ta strona została uwierzytelniona.