— Za morzami, tak ja mówię. Prawdę mówię, panowie bracia. Bo i ja, powiedzmy otwarcie, szlachcic herbowy, choć i na jednej habendzie, na jednym zagonie, ta szlachcic dobry. Ojrzyński Saryusz Jelitczyk moje zawołanie, a przydomek nasz starodawny — Mieczyk. Za morzami, panowie bracia! Na bardzo dalekich morskich wyspach Antylów... Jedni w San-Domingo, drudzy w Auzońskim kraju, inni w górach niemieckich, inni we francuskiej stronie. Na ziemi płaskiej i na dnie morza niezgruntowanem śpią braciszkowie serdeczni dobra szlachta podlaska, tęgie męże, wspaniałe żołnierze, zabici czasem przez obce, a nieraz przez braterską rękę, z obcego szeregu rzucone groty. Jam najszczęśliwszy ze wszystkich został na świecie.
Wracam oto w swoje płaszczyzny. Idę obaczyć ojcowski dom, barniaki swoje po piachach, a tak sobie idący myślę, że już pewno ani ojcowskiego budowia, ani brata, ani siostry. Zapomniał ja już, co to dom, co brat, co siostra. Idę, ta ciężkie myśli przed sobą toczę, panowie bracia.
— Braciszku! — rzekł do niego z pośpiechem Krzysztof drżącemi usty: — gdzie stąpisz, na czyj próg, tam dla ciebie wszędzie otwarty dom rodzinny.
— Bóg zapłać za dobre słowo...
— Powiedz-że nam o swojem życiu, o tem, coś przeżył i widział, — nastawał Trepka — bo my tutaj na zagonie wiemy ledwie coś niecoś, ledwie ze słychu, z wieści.
— Dobrze. Powiem wam wszystko, od początku do końca. Niech jeno myśli pozbieram. Ha, no słuchajcie... O scenach ja radoszyckich wspomniałem...
Strona:PL Stefan Żeromski - Popioły 02.djvu/222
Ta strona została uwierzytelniona.