sunkowe i, wskazując Rafałowi pejzaż po pejzażu, rzekła z uprzejmą obojętnością:
— Grudno.
Przewracała kartę po karcie, przypatrując się to tej, to innej kombinacyi barw. Gdy otwarł się widok alei, Rafał przytrzymał go dłużej i spytał:
— Czy można wiedzieć, kto malował ten oto widok?
— Można.
— Któż to?
— Ten sam, co malował całe album; to widać.
— Któż to?
— Ja to malowałam.
— A czy można zapytać, dlaczego wybrała pani tę aleję? W Grudnie były miejsca daleko piękniejsze.
— Dlatego, że to był najulubieńszy mój kąt. Tu najczęściej chodziłam.
— Ach, tak...
Podczas wieczerzy, do której w jednym z sąsiednich pokojów we czworo zasiedli, Rafał znalazł się obok starego plenipotenta i musiał wdać się z nim w rozległy dyskurs de omni re scibili. Tymczasem gospodyni domu bawiła się z Krzysztofem tak żywo i przyjemnie, jakby od dawien dawna byli przyjaciółmi. Rafał słyszał tę całą rozmowę. Zdusił w sobie wściekłą zazdrość, bezlitosną wolą wpakował ją na dno. W pewnej chwili, raz jeden pomyślał z postanowieniem żelaznem: »Zaduszę tego chłystka!« Później mógł już rozmawiać swobodnie. Ani na jedną chwilę, na jedno mgnienie oka nie zwróciła się ku niemu królewska głowa, obciążona przepysznymi splotami
Strona:PL Stefan Żeromski - Popioły 02.djvu/290
Ta strona została uwierzytelniona.