zastęp żołnierzy... Udało się Rafałowi werznąć łódź w piach i utwierdzić ją tyle, że mogli wyleźć w wodę. Kazał Krzysztofowi brnąć na brzeg, sam szarpnął barkę za łańcuch i wywlókł z wody na mieliznę, w ostoje międzylodowe. Kiedy byli w łozach tamtego brzegu, runęło kilkadziesiąt strzałów. Kule gwizdnęły, jak osy, trzaskały z ostrym brzękiem w lód i rozpryskiwały go na wsze strony. Dźwignęli co tchu chłopa. Obrócili go twarzą ku niebu. Oczom im przedstawił się widok brunatnej twarzy, z której rozwartych ust waliła się falą ciemna krew. Oczy już zaszklone bielmem śmierci patrzały w nich spojrzeniem tamtego świata. Ujrzawszy niewysłowioną mowę boleści w tej twarzy stężałej wśród życia, wśród siły, wśród potężnej pracy, Krzysztof zachwiał się na nogach. Kolana jego głęboko werznęły się w śnieg. Z załamanemi rękoma, z wyrazem rozpaczy bezdennej, stokroć mocniejszej, niż wówczas, gdy żegnał ojca, patrzał i patrzał w leżącego trupa. Znagła zatrząsł się cały i począł łkać, jak dziecko. Głowa jego padła do nóg zabitego, ręce kurczem objęły mokre, stapiane buty. Począł w boleści skomleć i wyrzekać:
— To ja... To moja wina... To ja cię zamordowałem!... Dlatego, że mi się spodobało iść na wojnę, ty tu leżysz! Boże, Boże! Cóż ja teraz pocznę? cóż ja teraz pocznę, nieszczęsny! Boże wielkiego miłosierdzia!...
Wzniósł obłąkane, skostniałe oczy na Rafała i pytał go z ogłupiałem skamlaniem:
— Cóż teraz będzie? Zlituj się nade mną! Cóż ja teraz z nim pocznę?...
Strona:PL Stefan Żeromski - Popioły 02.djvu/319
Ta strona została uwierzytelniona.