Niepostrzeżeni przez nikogo dostali się jałowcowemi zaroślami aż do wioski. Wesołe jej dymy błękitnemi smugi przerzynały różową przestrzeń. Rafał wyprzedził towarzysza i wszedł do pierwszego z brzegu siedliska z zapytaniem: czyby nie można wynająć koni do Mysłowic? Kiedy Krzysztof nadszedł, już go przyjaźnie wołano do izby. Obszerne domostwo, otoczone z pola parkanem, a ode drogi zasłonione sadkiem rozrosłym, kąpało się w porannem słońcu. Drzewa były okryte śniegiem od korzenia aż do najwyższej gałązki i łudziły oko, że mają potrójną liczbę owych białych a splątanych konarów. Dom był murowany z cegły, pod gontem. Na kominie świetlicy trzaskał ogień i przez drzwi uchylone do sieni zdawał się wołać do środka. Tęgi rolnik naradzał się po cichu z Rafałem, stojąc w progach domowych.
— Do Mysłowic jednym ciągiem, bez noclegu?... Sztuk drogi! Nad samą polską granicą...
— Ech, jak konie dobre, niekutemi saneczkami przeleci, jak ta jaskółka! — nastawał Rafał.