Rzucili się obadwaj do stajni i zarówno wierzeje bramy wjazdowej, jak furtkę boczną jęli podpierać znalezionymi kołami, drągami, drabiną, żłobem, półkoszkiem wozu, co jeno było pod ręką. Na dworze słyszeć się dał wesoły gwar, szczęk broni i łoskot końskich podków po grudzie. Wnet pchnięto drzwi. Rozległo się kołatanie, krzyk, rozkazy. Woźnica skoczył do izby i szukał Żyda. Karczmarz siedział spokojnie w cieniu beczek. Oczy jego świeciły się, jak kocie.
— Masz broń?
— Ja... broń?
— Dawaj, co masz, naboje żywo!
— Skąd ja mam mieć naboje?
Chłop, nie mieszkając, chwycił go za gardziel i trząsnął raz, drugi, trzeci. Izraelita, skoro złapał nieco powietrza, wskazał oczyma dyl w kącie. Podnieśli tę deskę z trudem i wydobyli nabitą fuzyę, oraz jakąś zardzewiałą karabelę. Gdy się to działo, już we drzwi karczemne łomotano szablami i bito sposobem szturmowym. W zamarzłe okno huknęła pięść Prusaka i wybiła szyby. Kłąb białej pary buchnął na dwór. Duża łapa w rękawicy wsunęła się przez wybity otwór i ujmowała właśnie ramę okienną, kiedy zaczajony Ślązak ciął z całej siły w rękaw wyrwanem szabliskiem. Krzyk i zgiełk wszczął się na dworze. W otwór wsunęło się kilka naraz luf i razem w różnych kierunkach huknęły słupy dymu. Olbromski wetknął Krzysztofowi, który wciąż osowiały i bezczynny siedział na swem miejscu, krócicę w prawą rękę, szablę w drugą — i postawił go z boku, pod oknem. Chłopu z kobylicą, wyrwaną ze stępy, kazał pilnować drzwi, a sam chwycił
Strona:PL Stefan Żeromski - Popioły 02.djvu/330
Ta strona została uwierzytelniona.