— Wrócić wrócę lasami. Ino ten Żydak... Oczy ma pogan psie, paskudne — uch! Trza go będzie poprosić, żeby nie szczekał...
— Poprosisz go?
— Już jak ja go poproszę, to nie piśnie.
— A no, rób ta jak chcesz... — mruknął Rafał niechętnie.
Krzysztof podobnie jak na początku dnia, był wciąż niemy i odrętwiały. Widać wskutek wypitej w oberży gorzałki drzemał na saniach i kiwał się w prawo i w lewo. Przez sen ciągle coś mamrotał i otrząsał się niespokojnie. Gdy otwierał oczy, wodził niemi ze zdumieniem po lesie, i twarz jego miała wyraz przykrego uszczęśliwienia, dziecięcej prawie uciechy.
Nad samym już wieczorem przypadli do Mysłowic.
Tam już było bezpiecznie, gdyż w miasteczku i w majątku hrabiego Mieroszewskiego stał oddział szaserów francuskich.
Zaraz przy wjeździe ujrzeli żołnierzy w zielonych mundurach, w szerokich, jak sto dyabłów bermycach, z czerwonymi nochalami i z wąsem co się zowie. Krzysztof, mówiący po francusku bez porównania lepiej od Rafała, stał się teraz pierwszą osobą. Ślązak, zapłacony grubo i sowiciej niż się umówił, pożegnany po bratersku, wesoło ruszył przed siebie i znikł w zaułku. Wędrowcy poszli do dworu, gdzie mieszkał komendant placu. Ów komendant, pijanica, widać, i awanturnik, zrazu począł obudwu badać sierdziście, z niedowierzaniem, ale wkrótce złagodniał. Nietylko, że dał im kartę drożną na Siewierz do Częstochowy, ale nawet z własnej ochoty wyjednał stancyjkę we dworze na nocleg dla ochotników.
Strona:PL Stefan Żeromski - Popioły 02.djvu/333
Ta strona została uwierzytelniona.