natowe kurtki i takież rajtuzy z czerwonymi kantami, barwy województwa krakowskiego, czapki czarnem suknem obszyte, a przy nich kitki włosiane na kilka cali wysokie. Niektórzy rajtuzy mieli szarego koloru, a kilku, miasto mundurów, było odzianych w zgrzebne lejbiki z rękawami. Jedni byli uzbrojeni w pałasze, pistolety, karabinki i ładownice, a inni, których w osobnym glicie musztrowano, tylko w piki drewniane, sześciołokciowe, z dzidami i żeleźcami na końcu. Nie było to wojsko efektowne, niezgrabnie jeszcze sprawiał się jego szyk na błoniu, ale widzowie drżeli na jego widok. Sękate garście twardo dzierżyły drzewca pik i z ogniem machały szablicami najrozmaitszej miary i pochodzenia.
Zbliżało się południe. Ochotnicy przypomnieli sobie o terminie wizyty u komendanta placu i poszli ku miastu. Dość długo musieli czekać na ganku, potem wpuszczeni zostali do pierwszej stancyi i tu znowu czekali blizko godzinę. Nareszcie posługujący wiarus dał im znać, że pan kapitan pije już kawę i że za chwilę nadejdzie. Drzwi się wreszcie otwarły i poważnie wyszedł w mundurze z błyszczącymi bulionami, a z miną srogą — Jarzymski.
Ujrzawszy przed sobą tak dawno niewidzianego a tak zmienionego kolegę, Rafał nie mógł słowa przemówić i nie wiedział, jakie teraz obrać dla siebie stanowisko. Jarzymski, widać, to samo odczuwał, gdyż nie odrazu głos zabrał. Jakoś jednak owładnął sobą i, zbliżywszy się do Krzysztofa ze zmarszczonem czołem, zapytał:
— Nazwisko waćpana?
— Cedro.
Strona:PL Stefan Żeromski - Popioły 02.djvu/335
Ta strona została uwierzytelniona.