Stojąc przed szeregami, uczyli swych żołnierzy wachmistrze, kaprale, furyery:
— Słuchaj, tamte oto czarne lasy, co pod Radzyminem widać, to już, psia ich mać, w Galicyi, a te bliższe, to nasze... Słuchaj! patrzaj!
Ruszyli w swoją drogę lewym brzegiem Wisły, wielkimi marszami. Zima była niestała: dzień mrozu, nagła odwilż, wicher i deszcz, znowu przymrozek. Błota dróg, dopiero co zgęstniałe i ścięte od przymrozka nocnego, ranna odwilż przemieniała w rozciecze i bagna. Infanterya w swych kamaszach, butach, nieraz krypciach, a nierzadko w obuwiu, zostawiającem na glinie ślady pięciu palców i okrągłej pięty, brnęła z wysiłkiem i marzła siarczyście. Jeźdźca grzeje brat — koń, gdy pluchota obu batem bije, a wicher ćwiczy po udach. Piechura nie ogrzeje nic. Noclegi wypadały, gdzie Bóg dał. Czasami w pobliżu dworów, lub wiosek, a nieraz w polu. Chwaliło sobie wojsko, jeśli kiedy choć pod borem, pod lasem. Jeśli była w pobliżu wioska, wnet jazda zajmowała dla zdrożonych koni stodoły, szopy, stajenki i wozówki. Tam je pocztowi rozkulbaczali, żeby się zaś nie sedniły, a paśli czem się dało. Biada wtedy strzechom nietylko chałup, ale i samych miejskich jurydyk! Nieraz i znaczny dworski dach piorunem zjechał na ziemię i przemienił się na kilkanaście przyziemnych budek.
Wydelikacony kandydat na dyplomatę, Krzysztof Cedro, nauczył się wnet cenić, jakoby skarb, zacną mazowiecką sośninę. Skoro tylko wyznaczono obóz i dla szwadronów stanowiska, czyli poczty, wnet schodzili się po staremu z Rafałem, zwinnie ścinali chojary co naj-
Strona:PL Stefan Żeromski - Popioły 02.djvu/360
Ta strona została uwierzytelniona.