ciągnęła się już sześć godzin. Trzydzieści trupów zasłało drogę, prowadzącą do Gdańskiej bramy, a sześćdziesięciu ciężko rannych wiło się w rowach, pod przekopami, wśród zgliszcz. Dwunastu oficerów ciężko rannych wyniesiono z placu boju.
Kiedy tak ciężko walczyło pod dwiema bramami wojsko polskie i kiedy ciągle grozi mu niebezpieczeństwo odsieczy z Gdańska, gdyby Menard został pobity, zdarzył się wypadek, który na los oblężenia wpłynął odrazu i decydująco. Miasto Tczew posiadało trzy bramy: Młyńską, czyli Gdańską, na północy, Wodną, czyli Wiślańską, na południu i Wysoką na zachodzie. O istnieniu bramy Wodnej nikt z oblegających nie wiedział. Z tej strony miasta, między ogrodami, wśród parowów stały tylko tu i owdzie na wyższych miejscach pikiety i podsłuchy polskie. Żywego człowieka nie było w całej okolicy. Błąkał się tylko ponad Wisłą jakiś niedorostek obdarty i półnagi. Kiedy zbliżył się do podsłuchu i był zapytany, co jest za jeden i czego tu łazi, odpowiedział, że jest świniarkiem, że służy u jakiegoś Steltnera i że ojcu jego na przezwisko Ćwikliński. Skarżył się z bekiem, że go pan zbił i wygnał z domu. Ojcu, powiadał, boi się pokazać na oczy, panu to samo. Nie ma już teraz dachu nad głową. Idzie przed siebie i tyla. Ponieważ był z miasta i znał je wybornie, zaczęto mu zadawać pytania. Wtedy rzekł:
— Oj, ludzie, ludzie!... Wy tam strzelacie z przodka, a tu od Wisły miasto całkiem gołe.
Rozpytano go szczegółowo, i wtedy jasno wyłożył, że brama Wodna nie ma żadnej straży. Pikiety odstawiły chłopca do czat, te podały go dalej, aż stanął
Strona:PL Stefan Żeromski - Popioły 02.djvu/376
Ta strona została uwierzytelniona.