zamki i lasy, chłonęła w siebie cicha, spływająca noc. Ziemia stawała się zwolna jakoby rzecz niebyła, jakoby lata przeżyte, jak sen odegnany przez rzeczywistość. Jedynie przestwór, napełniony powietrzem przeźroczystem, tchnący jeszcze ledwo umilkłym śpiewem skowrończym, jasnością dopiero co zgasłą młodych ról — świadczył o tem, co było. Ostry i mokry wiatr polny, ciągnąc za sobą ku nozdrzom zwiewną i uśmiech nęcącą mgłę woni fijołków — nie dawał młodemu twardo zasypiać. Nieskończone aleje topoli, które już nowe na się listki oblekły i nowem zadrgały życiem — głosiły szelestnym szumem o wiecznej sławie. Szelest ten duszę przenikał. Zdawało się, że słychać w nocy pogwary przedwiecznych, wędrujących hord, że to modlitwy wieczorne Gotów, idących w Ibery, słychać o zmroku. Idą w pylnych polach Gaskonii na zachód, na zachód wiecznego słońca. Brną z ciemnych i wilgotnych puszcz, z ponurych płaszczyzn bez imienia, z za rzek tysiąca, z za gór Germanii w tę stronę, gdzie słońce z niebios w morze zstępuje. Ku wiekuistemu idą słońcu... Czyjże ich bicz wygnał z leśnych legowisk, które mocnemi barkami wydarli byli zwierzętom? Czy ich wróg, od wilków i żubrów mocniejszy, wygryzł z dziedziny. Któż przed nimi niesie buńczuk grabieży, hasło gwałtu, zbójecki miecz? Wstali z ciemności ziemskiej, jak wstaje ogromny bałwan na morzach, wydźwignęli się nad obszarem milczącym na obraz chmur szarańczy, ciągną z szelestem, jako chorągiew nieprzemożona młodości i siły. Brną w piaskach, idą w bród przez rzeki, ciekną przez lasy. Zeżrą owoce cudzego posiewu u brzegu mórz ciepłych i niebieskich, porwą żony i córki nieznanych plemion i zasiądą na wzgórzach wonnych cyprysa, mirtu i pomarańczy.
Strona:PL Stefan Żeromski - Popioły 03.djvu/030
Ta strona została uwierzytelniona.