W pierwszych dniach maja konnica legii nadwiślańskiej stanęła w Bajonnie. Cesarz mieszkał tutaj w zamku Marrac i trzymał przy sobie królów hiszpańskich: Karola IV, oraz Ferdynanda VII. Masa tu było wojska, a kraj pusty. Zuchwałe Gaskony nawet pod okiem cesarza skąpiły dostaw. Osobliwie paszy dla koni nie było w okolicy, ani nad rzeką Nive, ani nad Adurem.
To też, gdy weszło do miasta blizko tysiąc koni lansyerów, które tu miały dłużej popasać, intendenci potracili głowy. Zaraz następnego rana wysłano kompanię ułańską dla furażowania i dostawy paszy aż za Saint-Jean de Luz, na podgórze, w departament des Basses Pyrénées, pod samą granicę hiszpańską. Miały tam już być bujne trawy. Krzysztof Cedro, jako żołnierz, władający doskonale językiem francuskim, przeznaczony został do tej dostawczej kompanii.
Wyszli, ledwo, ledwo z kurzu obmyci, nie obejrzawszy miasta. Ruszyli starą drogą w kierunku na Irun. Po prawej ręce mieli wciąż jeszcze diuny, wzgórza piasków, zasłaniające świat, posępne półokrągłe zwały i fale, które gdzieniegdzie słabo przesłaniała krzewina tamaryszku. Idącemu w znużeniu oddziałowi przypomniał się jałowiec rodzinny. Za Saint-Jean de Luz już łańcuchy górskie zabiegały z lewej strony, sięgając aż do Ustaritz. Zmierzch się zbliżał, gdy. oddziałek wyjechał na pierwszy wyniosły zakręt drogi. Chłód blizkich gór powiał.
W blasku zorzy wieczornej ujrzeli całkowity łańcuch śnieżnych Pirenejów. Stała przed nimi na południu niezmierzona ściana, stromemi przepaściami waląca
Strona:PL Stefan Żeromski - Popioły 03.djvu/033
Ta strona została uwierzytelniona.