Strona:PL Stefan Żeromski - Popioły 03.djvu/073

Ta strona została uwierzytelniona.

zwisły na wznak, z rozkrzyżowanemi rękoma, na łożach, kołach i osiach armat, jak potargane strzępy sztandaru.
Pierwszy pułk piechoty nadwiślańskiej i batalion pułku siedmdziesiątego pod wodzą generałów Verdier’a i Lacoste’a przeszły przez pierwszy wał i rzuciły się na drugą bateryę. Zaledwie, trupami zawalając ulicę, wyminęli jedną z przecznic, rzucił się na nich z za barykady tłum Hiszpanów. Musieli teraz walczyć na wsze strony, rażeni z góry bez jednej chwili wytchnienia.
Krzysztof Cedro znalazł się w ulicy Engracia pod bezpośrednią komendą generała inżyniera Lacostea. Wkrótce jednak koleje walki rzuciły go między inne grupy. Oszołomiony, ogłuchły od huku, jak w twardym śnie pędził naprzód z innymi, przyciskając figurę swoją do murów niezmiernych kamienic. Przebrnął rowy i żywe wały pierwszej bateryi i z nagła trafił w wyłamane wejście trzeciej uliczki, skręcającej od Engracia na lewą stronę. Woltyżerowie pierwszego pułku zmagali się tu jeszcze z Hiszpanami. Rzucił się i on w tłum. Obrońcy, wymordowani w samym wyłomie, poranieni i skłuci, rozpierzchli się, i tylko z górnych okien wciąż jeszcze padały strzały. Ktoś ze starych wiarusów doradzał, żeby się kryć po pod murami i posuwać niepostrzeżenie za wyłom, ku zakrętowi uliczki. Krzysztof uczynił za innymi, co kazano. Przylepiony plecami do muru, posuwał się krok za krokiem z palcem na cynglu, łypiąc jeno oczyma, z której też strony pocisk go trafi. Okna w tem całem przejściu były na dole pozamurowywane do połowy, to też tam i sam można było przewidzieć strzał, gdy ukazywała się czapka, koniec fuzyi, gdy mignęły płomieniste czarne oczy.