myślał sobie ociężale, trzęsąc się ze śmiechu. — Ależ matrony... Nie jestem w stanie...
Pantofle zatupotały... Baby-truposze szepcą, jedna przez drugą, szepcą, szepcą... Jeden wyraz jakiś syczy, świszczę, rzegocze w ich spróchniałych zębach. Coraz natarczywiej, prędzej namiętniej bełkocą to słowo...
Spróbował poruszyć się z jednego boku, z drugiego... Ani mowy! Ręce rozkrzyżowane i, zda się, bretnalami do ziemi przybite. Każdą z nich dziesięć ciotek trzyma ze wszech sił.
— Jakto? — począł mamrotać do nich po polsku — więc ja jeden... Mam-że dać zadośćuczynienie, o sympatyczne staruszki... Biada mi!
Zgromadził w sobie siły, długo nabierał pełne płuca tchu, a wreszcie porwał się z miejsca. Ruszył z posad kopiec babski. Kilka spadło z wierzchołka. Poczęły jeszcze zacieklej biegać, szeptać i znowu kłaść się na wierzch stosu. Nagle jakaś straszliwa łapa, sucha z żelaznymi stawami, które kłuły jak trzpienie, chwyciła go za gardziel. Wymacała krtań i zdusiła. Płaty krwi załopotały mu w źrenicach, a ogień buchnął w czerep. Ostatnim wysiłkiem zgiął kark, huknął naprzód głową dla złapania tchu i trafił zębami na żyły i ścięgna tej łapy, co go dusiła. Chwycił z całej siły i ciął szczękami. Szarpnął. Rozległ się krzyk. Łapa puściła. Wtedy co tchu w piersi począł wołać:
— Ratunku! Na pomoc! Na pomoc!
Dokoła jego piersi, głowy, szyi — ruch rąk, szepty, gwar.
Szarpią go, siepią, drą pazurami. Coś sobie wzajem z ręki do ręki podają, jedna drugiej z chargotem wydziera.
Strona:PL Stefan Żeromski - Popioły 03.djvu/082
Ta strona została uwierzytelniona.