Strona:PL Stefan Żeromski - Popioły 03.djvu/087

Ta strona została uwierzytelniona.

Pobiegli wszyscy na ów balkon, okalający podwórze. Obszedłszy go do połowy, z drugiej strony dziedzińca napotkali schody szersze od tych, któremi wdarli się do tego domu. Zaczęli ostrożnie, bacząc na wszystko, schodzić tamtędy w dół. Gdy zstąpili na wysokość pierwszego piętra i przechylili się przez balustradę schodów, ujrzeli wązką sień sklepioną. W końcu tej sieni były kute drzwi, zamknięte na sztabę i zabarykadowane głucho workami wełny, wańtuchami piasku, kamieniami, żelastwem i wszelkiem rupieciem. Z tamtej strony, za tą bramą, wrzała bitwa. Słuchali chwilę w milczeniu jej obłąkanych odgłosów... Zrozumieli, że te drzwi prowadzą wprost na ulicę Engracia. Co tchu zaczęli odkładać na bok kamienie, odciągać worki za zawitki, odwalać graty. Już mieli oderwać żelazną sztabę i rozewrzeć bramę, kiedy Krzos rzeki szeptem:
— No, wiecie chłopcy, że teraz albo nasza nagła śmierć, albo nasza głośna chwała! To wam trza wiedzieć, że za temi drzwiami jest główna siła spaniolów. Tak miarkuję, że wyjdziemy w sam środeczek, między dwie barykady... Ale już niema nam kaj iść. Za nami idą i za moment tu będą. A jak zobaczą, jakiego to my im piwa nawarzyli, co my zrobili jeich ciociom, a jakie kuku kuzynkom...
— Odwalać!
— Czekajcie, czekajcie, jeszcze moment! — zawołał Cedro, zstępując za nimi z góry.
Gdy szedł po schodach ostatni i zdala od grupy, zobaczył na prawej ręce niewielkie drzwi, prowadzące do izby na piętrze. Otworzył je i co tchu przywołał towarzyszów.