szono, tłumem ciągnąc za nogi w kierunku drzwi. Twardych w karku,opornych,dumnych, wrzeszczących swoje: »Niech żyje Ferdynand siódmy!« — dodławiano nagiemi dłońmi.
Reszta obrońców trwożliwszej natury przebiegła i była bocznymi schodami na strychy szpitala. Tam podłożono ogień. Kupy słomy zapalono na schodach, prowadzących na poddasze. Kiedy ogień zaczął się szerzyć, reszta Hiszpanów wyskakiwała z płomieni na bagnety, albo znalazła śmierć w ogniu.
Opanowawszy w ten sposób górną część gmachu, stłumiono ogień, i wojsko szło ku wyjściu. Waryatów i waryatki co posłuszniejsze zganiano na kupę, żeby ich wypędzić z miasta i zamknąć w gmachach Monte-Torrero. Ów tłum rozpierzchał się na wsze strony. Jedni nie chcieli opuszczać swych szałówek, inni walczyli z żołnierzami, jak najlepsi, najmężniejsi żołnierze. Potworna walka ze wściekłemi babami do rozpaczy doprowadziła eskortujących żołnierzy. Wśród tego zgiełku, wśród potwornych scen, wśród mordów i bezeceństwa, między rozszalałą tłuszczą przesuwał się Cedro, zstępując ze schodów. Stanął wreszcie u drzwi na dole i spojrzał w górę. Szukał oczyma kapitana Wyganowskiego.
W owej chwili za bandą mężczyzn i kobiet, pędzonych bagnetem, szedł wysoki człowiek w ogromnym wieńcu z cyprysowej gałęzi. Oczy jego, wzniesione do góry, i teraz nie widziały nic zgoła. Ani jednego zjawiska... Bose nogi brodziły do kostek we krwi skrzepłej na schodach, ślizgając się, deptały ciała zabite i zimne. Gołe ręce z pod płachty, krwią utłuszczonej, wyciągały
Strona:PL Stefan Żeromski - Popioły 03.djvu/109
Ta strona została uwierzytelniona.