Engracia. Szyldwachy kołatały się między jednem a drugiem ogniskiem, jak wahadła. Żołnierze, pilnujący ogniów, znosili z domów meble i sprzęty drewniane. Ciskali je bez przerwy w płomienie. Buchały jasnym ogniem poręcze, boki i gzymsy mebli rzeźbionych z drzewa mahoniu, hebanu i czarnego dębu, może w czasach szałów i gwałtu na lądach i morzu zdobyte... Trzeszczały, pryskając iskrami, bezcenne szkatułki, pełne papierów, pamiątek, świętości rodzinnych. Tliły się smrodliwie stare palimpsesty, pergaminy i foliały bibliotek klasztornych. Drzwi wejściowe od ulicy były powyrywane z zawias, czarne sienie stały otworem i broczyły głębią ciemności, jak rany świeżo zadane
Idąc od ogniska do ogniska, Krzysztof wypowiadał jednym głosem hasło i przeciskał się co prędzej, co tchu za mury klasztoru franciszkańskiego. Minął wylot bocznej uliczki, dwie czy trzy sienie, i oto stanął u wejścia do domu, który poprzedniego dnia zdobywał w gronie woltyżerów. I tu brama była wyrwana z zawias. Dawno już spłonęła w ogniu ulicznym. W sieni jakiś piechur pracowicie rąbał siekierą szafy, stoły i stołki. Cedro wyminął go szybko i wbiegł na piętro po znajomych, szerokich schodach.
Znalazł się tam w zupełnej ciemności. Łoskot siekiery słychać było, jako głuchy, natrętny stuk w ścianę. Wyciągnięte ręce dotykały murów ślizkich, jak lód. Oto drzwi, prowadzące na wewnętrzny, podwórzowy ganek drugiego piętra. Znalazł je omackiem. Wyszukawszy ręką tygiel starego zamka, podważył go końcem pochwy pałasza i wnet stanął na balkonie. Chlusnęło mu w oczy światło w oknach... Światło w tamtych oknach! Jacyś tam ludzie...
Strona:PL Stefan Żeromski - Popioły 03.djvu/117
Ta strona została uwierzytelniona.