— Zrąbany, ale tchnie.
— Na górę z nim, do pokoiku.
— Chirurga!
— Stokowskiego zdrowie!
Tuż za żołnierzami wkroczył do izby porucznik Mikułowski.
— Widzieliście go! — zawołał Szulc.
— Całoś wyszedł?
— Bogu dziękować.
— Jakże to było? Gadaj-że, nie stój!
— Boisz się, żeby we mnie przypadkiem słowa nie pogniły, jak w nieboszczyku Sanszo-Panszy... Jeść mi się chce.
Siadł do stołu i przygarnął ku sobie pierwszy z brzega półmisek.
— Gdzież to było?
Mikułowski ruchem pełnym niewinności przyjął z rąk kaprala kopiastą paterę wieprzowego mięsiwa, popchnął kęsy kielichem Val de Peńas i rzekł między jednym haustem a drugim:
— A no w Mora.
— Cóż to za Mora? — zapytał Cedro.
Mikułowski spojrzał na niego z ukosa i rzekł:
— To acan żyjesz? Mora to taki zamek, jak w Chęcinach, abo i większy. Postawili nas tam ze Stokowskim na straconą pocztę. Straszy, do dyabla, w tem zamczysku... Okopaliśmy się, odgrzebaliśmy fosy, co je podobno Maurowie z Andaluzyi przeciw królom Kastylii w skale pokopali...
— Co ty bredzisz o Kastyliach? Gadaj o rzeczy!
Strona:PL Stefan Żeromski - Popioły 03.djvu/150
Ta strona została uwierzytelniona.