uśmiechu. Srogo chrząkał i oglądał się, jak zwierz, gotowy do skoku, lecz ludzie dobrze wiedzieli, że wiosenkę ma taką samą w sercu, jako i wszyscy.
Podporucznik Rafał Olbromski wesoły był tego ranka. Koń pod nim zdrowiem parskał i niósł go miłościwie. Każde czajki zawołanie przypominało coś miłego, jakowąś dawną, a już, widziało się, na zawsze obcą i zapomnianą radość.
Na płaskich wyniesieniach gruntu, po prawej stronie Rawki, kret wyrył kilkadziesiąt świeżych, czarnych kretowisk.
— Będzie pogoda... — szeptali żołnierze.
— Ten saper nie będzie ci wywalał ziemi przed deszczami, dopiero jak wiosny pewny, cabas za łopatę i sypie.
— Takiego wziąć, zarazby za kościołem, pod Opaczą okop wywalił na sto łokci.
— Będzie ta i bez niego, nie bój się...
Ziemia już na tych przypiaskowych góreczkach pachniała ostrym, przenikliwym czadem wiosny. Jeszcze, prawda, pańskie role nietknięte szarzały daleko, w stronę Warszawy, a piaski po drugiej stronie rzeczki szczerzyły się nagimi spłachciami, ale już ozime żyta płonęły gdzieniegdzie zielenią.
Zbliżywszy się do wioski Reguł, żołnierze spotkali chłopów, orzących swe niwy. Mokre skiby, świeżo odwrócone, lśniły, jak wypolerowane żelazo. Chwilami powiew wiatru z południowej strony przyniósł odór nawozu, odór, co uderzał i natychmiast ginął w czystości powietrza.
Kompania wyszła na twardszy grunt i sadziła
Strona:PL Stefan Żeromski - Popioły 03.djvu/154
Ta strona została uwierzytelniona.