Strona:PL Stefan Żeromski - Popioły 03.djvu/158

Ta strona została uwierzytelniona.

wie? co na tamtej? czy jeszcze zawlec tę podorywkę? czy orać tamte uwrocia?
I oto znowu wypełza z niepostrzeżonej szczelinki dawna wola, zawzięta na śmierć i rozcinająca na dwoje, jakoby płytka, damasceńska stal. Nie, nie daruje, nigdy nie przebaczy! Niech ginie! niech przepada! Choćby, jak kundel wygnany, przyszedł i przyszwy buta lizał, nie pogłaszcze go ręką. Szpadkę z pochwy na ojca dobywać? Cha-cha!... Niechże na wieki przepada, kiedy tak!
Skiby ziemi sztorcem się nasuwają przed ogniste, czerwone oczy. Zgadnij, w którą też zmienił się teraz... Zgaduj, zgadula...
Coś w Rafale rozciąga stawy duszy i głęboki ból, zaklęty ból, leżący między ojcem a synem, ból, któremu równego na świecie niema, wykrzywił mu twarz. Żal mu tego starca, cierpi za niego i w nim, a żal ów rznie się wśród poczucia krzywdy, zniewagi, wskróś wstrętu i gniewu.
Zdumionem okiem powiódł dokoła.
Słońce jaśniało. Złotobiałe połyski szły w zabłąkaniu po lesie. Spoczęły na brzozach nagich i żałośnie uroczych, jakoby prześliczne niewiasty zhańbione i obdarte z szat przez brutalną moc... Spoczęły, zmierzchy, odleciały. Weszły między zielone gaje sosen i pod zgniłymi liśćmi, pod uschłemi igłami szukały pracowicie zdyszanych od trudu kłów ziół wiosennych.
Wtem przed oczyma zamglonemi dumaniem błękit szeroki zajaśniał. Otwarło się pole, idące milami w południową stronę. Daleko w piaskach szarzały stodoły Nadarzyna i połyskiwał duży, miedziany dach kościoła, oraz niewysoka jego wieżyczka.