Strona:PL Stefan Żeromski - Popioły 03.djvu/162

Ta strona została uwierzytelniona.

miennych u strzemienia tulejek. Pierwszy szereg schylił lance grotem w piersi wroga, drzewca na pół łokcia od końca wziął pod pachę, przycisnął do żeber. Drugi szereg ujął drzewca — i czekał.
Kapitan się zasiadł mocno, rękę położył na główni pałasza. Toż oficerowie. Wielki dech w piersi...
Świsnęły oficerskie szable, wyrwane z pochew jak jedna.
— Przykróć cugle!
Powiódł po ludziach okiem żelaznem.
— Naprzód!
— Marsz, marsz!
Ostrogi worały się w boki końskie. Hufiec drgnął i wypadł z pomiędzy drzew. Zrazu szedł nierównymi skokami, jak gdyby szukał swego taktu, wspólnego dla wszystkiej siły. W jednym momencie go schwycił. Wtedy ludzie i konie stali się jak masa jednolita, jak zlepienie w bryłę olbrzymią, jak skała oderwana z czuba łańcucha gór i lecąca w doły przepaści. Żołnierze pierwszego cugu schylali się ku szyjom końskim w miarę wzrastania przecwału. Zafurczały chorągiewki. Bryły miękkiej roli, frygnięte końskiemi kopyty, grały w powietrzu.
— Nacieraj!
Rafał czuł wściekłą rozkosz w tym wichrowym pędzie.
W zmrużonych oczach miał błękitną i błyszczącą smugę. Usłyszawszy ostatni krzyk kapitana, rozwarł oczy. Był o jakie osiemdziesiąt kroków od linii nieprzyjaciół.
W półszwadronie kajzer-huzarów, jednym z sze-