— A jakże, słyszałem... — mruknął tamten w kącie sieni.
Wkrótce Rafał został opatrzony przez chirurga. Nacierpiał się niemało przy sondowaniu i myciu rany, ale się i pocieszył, gdy go lekarz zapewnił, że ostrze Huzarskiej broni niezbyt wiele przecięło więzów. Ześliznęło się jakoby po kościach i naszarpało tylko niemało mięsa na boku i pod pachą. Obandażowany i spokojny ułan legł w puchu. Chirurg nakazał spokój i przy pożegnaniu obiecał odwiedziny swe nazajutrz rano.
Dzień zwolna rozproszył się i w nocy utonął. Nikt nie przyszedł, żeby zapalić światło. Rafał nie miał o to pretensyi: prawdziwie wypoczywał w zacisznej alkowie.
Było mu dobrze nad wszelki wyraz. Myśli przyjemne i wesołe schodziły się do niego i bawiły u wezgłowia, niby goście pożądani, niby kształty ulubione i najprzyjemniejsze, niby zapachy znajomych kwiatów z dawnych lat, z rodzonych okolic. Najtrudniejszych spraw swojego życia, najbardziej przykrych wypadków pierwszy raz od tylu czasów zażądał wolą ku sobie i oglądał je wszystkie w promieniach radosnego spokoju ducha. Ośmielił się wejść bez trwogi w Tatry, przebyć znane drogi, z uśmiechem półlitości a półdrwiny kroczyć na skalne zręby. Zajrzał w przezroczyste, błękitne i litworowe jeziora. Usłyszał z lubością szum potoku, napełniający doliny, aż do szczytu zbójeckich okien krzesanicy. Ogarnął go łagodny śmiech i pobłażliwa litość nad wszystkiem. Nawet dźwięk tamtego imienia nie przerażał już duszy. Melodyjne sylaby,
Strona:PL Stefan Żeromski - Popioły 03.djvu/173
Ta strona została uwierzytelniona.