— Jestem już zdrów, a nie wiem, gdzie jest mój szwadron. Pono za Rawką. Pozwoli mi pan generał być w tej batalii przy sobie bez żadnej rangi aż do chwili, kiedy znajdę swoją komendę.
— Dobrze. Obudź skoro świt, a teraz milcz z łaski swojej i... niech cię wszyscy dyabli!
Za chwilę chrapał.
Skoro tylko ciemne rano dało widzieć szyby okienka w dużym pokoju, Rafał przelazł przez śpiącego snem kamiennym i jak umiał, jak mógł najprędzej, wdział swój uniform. Munduru nie zdołał zapiąć żadną miarą wskutek grubych powijaków bandaża, którym miał opasane żebra. Zaczął targać generała za ramię.
— Kto? Czego? — wściekał się rozespany.
— Generale, dnieje!
— Idź, bo ubiję!
— Generale, nie dam już spać ani chwili. Dnieje!
Widząc, że słowami nie poradzi, użył siły. Sokolnicki rozwarł wreszcie ogromne powieki i klął na czem świat stoi. Jeszcze niezupełnie rozbudzony pytał:
— Czy atakują?
— Atakują, atakują!
Ocknął się wreszcie i siadł na łóżku. Za chwilę otrząsnął się i porwał na nogi.
— No, chwałaż Bogu i za tę kruszynkę snu! U kaduka! Ja się już nigdy wżyciu porządnie nie wyśpię. A no! Zaczynamy!
— Pan generał raczy mi pozwolić, żebym mu towarzyszył?
Strona:PL Stefan Żeromski - Popioły 03.djvu/185
Ta strona została uwierzytelniona.