Strona:PL Stefan Żeromski - Popioły 03.djvu/188

Ta strona została uwierzytelniona.

sześciocalowe. Sześć wozów do tej bateryi, sto koni, powiedzmy, sto cztery konie. Na prawo cóż to tam śpi w tych wściekle białych namiotach?
— Sasi, panie generale.
— Masz słuszność, Sasi. Trzy bataliony, 150 huzarów. Dwanaście armat. A tamte ku Michałowicom działa... Widzisz? To kompania młodych frantów, Ostrowskiego i Włodzia Potockiego.
Wózek wolno brnął w kałużach i koleinach bagnistej drogi warszawskiej. Nie dojeżdżając do szańca, Sokolnicki zlazł z bryczki. Trzy bataliony, ujrzawszy go, uformowały się.
Wypadli z szeregów adjutanci i, salutując, okrążyli generała. Pułkownicy — Godebski, Małachowski, Sierawski, dowódcy tych batalionów na ten dzień 19 kwietnia, dosiedli koni i zajęli swe miejsca. Zabrzmiał rozkaz, trzykroć powtórzony. Mignęły oficerskie szpady, jak jedna. Linia bojowa wraz sprezentowała broń. Sokolnicki wyprostował się. Twardym krokiem szedł zwolna przed wyciągniętym frontem. Mijając pułkownika Godebskiego, który szlachetnem męstwem, krwią, ranami zdobył swe szlify we włoskich i niemieckich wojnach, pozdrowił go rycerskiem spojrzeniem i ukłonem wodza. Mijając pułkownika Małachowskiego, który dowodził braćmi we Włoszech, na oceanie, na wyspie, który widział wszystko od początku do końca i z San Domingo powrócił, pozdrowił go ukłonem wodza, który był razem ukłonem czci. Mijając pułkownika Sierawskiego, który przebył, podobnie jak tamci dwaj, wszystką z żołnierzem dolę niedolę, pozdrowił go rycerskiem spojrzeniem i ukłonem wodza. Przyprowadzono mu ko-