Strona:PL Stefan Żeromski - Popioły 03.djvu/200

Ta strona została uwierzytelniona.

konnica Rożnieckiego. Część jej można było jeszcze dostrzedz pod lasem Nadarzyńskim, za Sękocinem. Nie widząc żadnego w tej jeździe ruchu i wyczekawszy sporą chwilę, Rafał posunął się dalej, żeby z płaskiego wzniesienia szerzej okiem sięgnąć. W tej samej chwili konnica polska zaczęła wolno, wolno rozsuwać się szwadronami i cofać w kierunku Sokołowa, Komorowa, Pęcic. Dalekie barwy grały w cudnem słońcu kwietniowem, w gęstym oparze wysychających ról. Raptem dymiące się słupy drgnęły, jakoby wpół nożem przecięte. Ogromny, błękitny kłąb wypadł z nad szwadronów uchodzących i wraz po nim cudnodźwięczny huk przeleciał nad okolicą, niby drżący okrzyk. Rafał roześmiał się wesoło. Zawołał prawie z rozkoszą:
— Aha! Nareszcie!
Drugi huk, trzeci. Potem dwa prawie jednocześnie.
— No! No! — wyzywał je kawaler. — Bij,, bij!
Jak na zawołanie runęły: raz, dwa, trzy, cztery!
Chwila ciszy — i znowu, a coraz częściej. Słupy błękitnego dymu i cudnie okrągłe, albo wydłużone jego obręcze wzniosły się ociężale w stronę Lesznowoli. Linie jazdy polskiej łamały się szybko, łączyły ze sobą i, wciąż ustępując, szły miarowo w kierunku Pęcic. Olbromski ujrzał Wygodę opuszczoną, w płaskich polach. Wytężył w tamtą stronę wzrok i w dalekich oparach ujrzał szarawe, ruchome chmury. Zupełnie jakby bardzo daleki las, porznięty w poręby, zbliżał się polami.
— Idą... — wyszeptał.
Serce w nim zadygotało na widok nieprzejrzanych mas. Brzmienie słów bez sensu i związku pły-