Obok odprzodkowanych armat stali kanonierowie i pomocnicy, twarzami zwróceni do swych dział. Pierwsi dwaj pomocnicy równo z wylotem, drudzy dwaj równo z osią, kanonierowie naprost grona, trzecia para pomocników równo z osią przodkary, czwarta para o krok dalej w stronę dyszla i piąta o krok dalej. Jedenasty pomocnik stał z prawej strony przy samym końcu dyszla. Nieruchome konie od armat i wozów, zwrócone w kierunku Raszyna, strzygły uszami. Zapalone powrozy lontów tliły się w ręku kanonierów żywymi, mocnymi, kończystymi stożkami.
— Widziałeś waćpan naszą konnicę? — zapytał Sokolnicki głosem grubym, bezczelnym w tej ciszy i oczekiwaniu.
— Widziałem, generale.
— W którem miejscu?
— Około karczmy, w miejscu rozstania się dróg, później w polu, gdy uchodziła na Sokołów...
— Wszystka odstąpiła?
— Tak jest, panie generale.
Sokolnicki przesunął lunetę w innym kierunku. Po chwili przytrzymał ją silniej, wreszcie odjął od oczu i złożył. Twarz jego była zamazana, jakby przemarzła. Cmoknął ustami... Oczy leniwie wlokły się po dziwacznej karykaturze wioski Falent, po rowach, zasiekach, wilczych dołach, naprędce tu i ówdzie w ziemi wydartych i zarzuconych chróstem... Przeszły na zaczajonych w lasku żołnierzy ósmego pułku, pierwszy raz do boju wiedzionych, szły po linii starych, pruskich karabinów z rozkołatanemi skałkami...
Jak grom, runął w ciszę strzał armatni. Za pierw-
Strona:PL Stefan Żeromski - Popioły 03.djvu/202
Ta strona została uwierzytelniona.