nące ognie i wybuchy kłębów dymu. Ognie poziome i dymy, ognie i dymy. Po każdym ogniu — słyszał huk tłukący tępo w ziemię, jakby w nią waliła olbrzymia stępa.
Chaos otoczył mu głowę. Huk ze wszech stron...
Zbliża się, zbliża. Widziało się, że za otaczającym go laskiem ziemia raz wraz pęka i że z jej głębokiej calizny wywala się ogień i dym.
Serce uspokoiło się i miejsce trwogi zajęło zdumienie. Ciekawość: co też z tego może wyniknąć? co się jeszcze stać może? — zagłuszyła wszystko. Naokół waliły się w bagno olchy ścięte kulami.
Niewidzialne siły ciskały konary, gałęzie, odszczepy, a nawet całe drzewa. W szeregach ciągle rozlega się jęk tak straszny, jakby kogoś zarzynano nożem. Dym zasłaniał linie piechoty. Rafał, chcąc wszystko lepiej widzieć, tknął konia ostrogą i podjechał do armat.
Kapitan komendant leniwym krokiem przechadzał się od działa do działa, które były ustawione o ośmnaście kroków jedno od drugiego. Naczelnicy sekcyów stali przy przodkarach między jedną armatą a drugą.
Oficer od wozów i ogniomistrze czekali na skinienie kapitana komendanta. W oddali stały osiodłane konie kanonierów i naczelników sekcyjnych.
Z dymu wyjechał niespodziewanie Sokolnicki. Wyszukał oczyma Sołtyka i dał mu rozkaz:
— Ognia!
Sołtyk grzmiącym głosem zawołał na swoich:
— Baczność!
Każdy drugi pomocnik lewy uderzył lont o lewe
Strona:PL Stefan Żeromski - Popioły 03.djvu/206
Ta strona została uwierzytelniona.