Rafał usiłował skleić coś pocieszającego, ale książę machnął ręką. Zeszli ku rzece i zdążyli jej wybrzeżem, pustkami ulicy Dobrej, aż do rogu Bednarskiej. Obmurowany kanał wodny, sięgający od Wisły w głąb ulicy Dobrej, dziwacznie teraz wyglądał po zdjęciu pontonów. Tłukły się w nim łodzie przewoźników, wrzaskliwie zapraszających do jazdy za wodę. Książę i Rafał siedli w jedną z nich i wkrótce stanęli na tamtym brzegu. W okopach pełno było wojska. Rewidowano i sprawdzano tożsamość osób przybyszów z za Wisły, ciągniono ich do jakichś władz na ulicy Olszowej, które nie mogły sobie dać rady i nie wiedziały, jak się właściwie zachowywać.
Po załatwieniu formalności wyszli z dusznych izdebek w drewnianych barakach, gdzie ludzie dusili się, czekając na swoją kolej, i poczęli szukać wyjścia z obrębu okopów. Szli tedy w ulicę Brukowaną, prostopadłą do Wisły, ale trzeba było stamtąd cofnąć się, gdyż zabrnęli w kąt narożnikowy trzeciej lunety. Żołnierz-wartownik wskazał im właściwą drogę, która prowadziła między dwoma skrzydłami koszar wojskowych, zdążała do szyi drugiego biretu, stamtąd szła na prawo i wychodziła w stronę ratusza, oraz rogatek Brudzieńskich. Wydostawszy się z obrębu szańca przedmostowego, Gintułt przystanął na przecięciu dróg i patrzał na fortyfikacye. Zrazu twarz jego była senna i bezsłoneczna, znudzona i skrzepła w smutku. Ale oto wzrok mu się ożywił.
— A wiesz ty, — rzekł szeptem, jakby się bał, że ich ktoś może podsłuchać — że to jest wcale godny szańczyk! Na miły Bóg... Widzisz ty tamten biret środ-
Strona:PL Stefan Żeromski - Popioły 03.djvu/233
Ta strona została uwierzytelniona.