Strona:PL Stefan Żeromski - Popioły 03.djvu/252

Ta strona została uwierzytelniona.

stawiono podsłuchy. Starszyzna rozlokowała się w pałacu i zabudowaniach otwockich. Rafał znalazł pomieszczenie w sąsiedztwie swego dowódcy. Miał spać w maleńkim narożnym pokoiku na górze, którego okno wychodziło wprost w korony lip. Ściany tam były malowane przez niepośledniego artystę, sprzęty wykwintne. Pałac, od lat niezamieszkany, miał w sobie coś z rozpusty saskiej, wszystek się w niej począł i do niej należał. Rafał nie mógł usnąć. Wstał w nocy i na palcach poszedł do parku. Drobny deszcz szemrał po liściach. Ulice parku wązkie, dzikie, napół zarosłe, pełne były mgieł, które chodziły z miejsca na miejsce. To wstawały, jak widma, to nagle przed idącym nikły, jak cienie trwożliwe. Słowik daleko świstał swe pierwsze, krótkie, niewymowne pieśni. Młody szedł za jego głosem i w którąkolwiek zmierzał stronę, zawsze dochodził do głębokich i szerokich wód. Stanął w jednem miejscu nad płaszczyzną wodną, zastępującą drogę. Drzewa olbrzymimi konarami ginęły w mrokach i słabo odbijały się w toni. Zdala z za Wisły kiedy niekiedy nadlatywały krzyki pikiet austryackich, rozciągających się od Warszawy aż do Góry. I oto, gdy natężonem uchem wojaka wsłuchiwał się w te zdradzieckie echa i wciągał je wilczemi nozdrzami do mściwej piersi rzuciło się nań wspomnienie. Ścisnęło mu serce boleścią nie do zniesienia, jakoby piąstka dziecka. Coś poczęło się czołgać za nim... Szło zaczajone za drzewami, wyciągając ręce.
Przez krótkie chwile mniemał, że jest w Grudnie i że wałęsa się w tamtejszym parku. Ale te płochliwe złudzenia znikały zupełnie, jak mgły nocne. Ani już