Strona:PL Stefan Żeromski - Popioły 03.djvu/260

Ta strona została uwierzytelniona.

— Jeżeli ją przeszli, to tak daleko, że dziś mię we dwa ognie nie wezmą.
— Most, most!
— Cztery pontony wzięte.
— Posłałbym parlamentarza... Nic na tem nie stracimy, jeśli się akcya o godzinę opóźni.
Sokolnicki rozmyślał przez chwilę, a później kazał wezwać do siebie kapitana Siemiątkowskiego. Gdy ten stanął przed nim, ujął go pod rękę i zaczął w ciemności chodzić po drodze tam i z powrotem, o czemś go pouczając.
Wkrótce kapitan znikł w mroku. Upłynął od tej chwili może kwadrans czasu, kiedy w nizinie Powiśla dał się słyszeć głos dwu bębnów, bijących bez przerwy. Głos ten leciał do obozu po rosie, ale się szybko od niego oddalał. Pelletier kończył właśnie swą ucztę, gdy usłyszał takt pierwszy. Podniósł tedy głowę, skinął oczyma i rzekł:
— Dziękuję.
Później zapatrzył się w płomień świecy. Sokolnicki wyszedł z izby, gdzie mieszkał, i wkroczył między szeregi. Żołnierze spoczywali jeszcze, ale, słysząc łoskot bębnów, bijących w ciemności, czuli, że to ich do boju wzywa ten srogi głos.
Milczenie legło na obóz, jak ciemna noc. Każdy człowiek spojrzał przez ciemność i przez milczenie w życie swoje, w dalekie miejsca rodzinne. Głuchy żal i ciężki smutek wszystkie ku ziemi nachylił głowy. Generał szedł między szeregi, tak samo milczący, jak oni wszyscy, tak samo ze zwieszoną głową. I w jego sercu odbił się łoskot bębnów, jak dźwięk brył ziemi,