i bez szelestu prawie, podwójnym krokiem zdążał w mroku.
O kilkadziesiąt kroków za kolumną Sierawskiego jechał na koniu Sokolnicki. Rafał widział przed sobą jego czarną, pochyloną figurę, ledwo wynurzającą się z nocy. Za sobą słyszał jękliwy, szelestny w płytkich wodach krok koni, świst kół armatnich, rznących mokrą ziemię. Gdzieś w głębi miał za sobą pochód pułku Weyssenhoffa. W pewnej chwili generał skierował swego konia na prawo i wraz z Rafałem pojechał za prawem skrzydłem batalionu prawego, który wciskał się w przestrzeń między Kępą Gliniecką a Ostrówkiem.
Chłód powiał od blizkiej rzeki. Usłyszeli w ciemności wyraźny łoskot siekier i młotów na rzece. Wparłszy w mrok oczy, ujrzeli poprzez łozy ostre płomyki światła, lśniące na wodzie. Generał wstrzymał konia i szepnął do Rafała:
— Czy widzisz szaniec?
Olbromski rozpoznawał go już oddawna na tle bardzo słabej łuny światła, wychodzącego z za przedpiersiów i ramion barkanu. Wskazał wodzowi linię na horyzoncie.
Natarli końmi na szeregi żołnierzy i w najgłębszej ciszy, powstrzymując oddech, skradali się dalej. Wkrótce szaniec począł czarną linią wyrastać przed nimi. Jeszcze chwila i dał się słyszeć szmer, zbiorowe słowo, podobne do szumu wiatru:
— Rowy...
Sokolnicki zatrzymał konia i rzekł do Rafała:
— Stój przy mnie.
Słychać było, jak wiatr szeleszcze w zaroślach
Strona:PL Stefan Żeromski - Popioły 03.djvu/265
Ta strona została uwierzytelniona.