tofem na ludzi wyszli. Światem rządzimy! zamiast tu z wami wśród kup nawozu rządy sprawować...
Ledwie imię Krzysztofa padło, stary Trepka zmarszczył się i zmarniał w sobie. Stał się z niego w krótkiej chwili zgrzybiały safanduła. Jechał na swym wierzchowcu zgarbiony z obwisłemi rękoma.
— Krzysztofa powiadasz?...
Machnął prętem w powietrzu raz, drugi. Wskazał nim coś w polu. Potem w drugiej stronie, a gdy odwrócił się ku towarzyszowi, ukazał mu twarz niemal zdziecinniałą.
— Niema Krzysia... — wypowiedział zcicha, jak gdyby sekret żałosny.
— No, tu go niema, bo jest we świecie. Wojuje.
— Wojuje...
— Mieliście też od niego jakie wieści?
— Pisał z Paryża listek jeden, a potem nic już, ani słowa. Przysłali tu gazetę francuską z wiadomością, że pułk jego w Hiszpanii. I tyle wiemy...
Wjechali w szeroką brzozową aleję, prowadzącą do dworu. Stare pnie, spodem czarne, wyżej śnieżno-białe, pręgowane, jak marmur, nasunęły się przed oczy, niby wierzeje gościnnie rozwarte, niby sienie. Prawie niepochwytny szum zwieszonych liści wieścił dumę o tem, czego nic nie wyjawi, krom niego, o uczuciach minionych. Ujechali już kilkaset kroków tą aleją w milczeniu.
Rafał obejrzał się poza siebie... Miał złudzenie, półzłudzenie, niejasną sensacyę cielesną, że zdala ktoś jeszcze pędzi na koniu w cwał...
Nie chciałby tego przed sobą wyznać, że ma na myśli Krzysztofa. Było mu przykro i obmierźle tem się
Strona:PL Stefan Żeromski - Popioły 03.djvu/275
Ta strona została uwierzytelniona.